Teksas to drugi co do wielkości stan USA, jego powierzchnia wynosi prawie 700.000 kilometrów kwadratowych, dzięki czemu jest większy od łącznej powierzchni Polski i Niemiec. W tym ogromnym stanie żyje około 27 milionów ludzi, czyli tylko o 11 milionów mniej niż w Polsce. Spora część z nich posiada meksykańskie pochodzenie i z tego powodu język hiszpański wszędzie słychać na ulicach.
W swojej historii Teksas należał do Hiszpanii, był prowincją Meksyku, a od 1845 roku stał się częścią Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jako ciekawostkę wskazać jednak można, iż w latach 1836-1845 Teksas był niepodległym państwem pod nazwą Republika Teksasu, zaś w trakcie wojny secesyjnej w latach 1861-1865 Teksas (jako południowy stan, w którym istniało niewolnictwo) należał do Skonfederowanych Stanów Ameryki, zwanych Konfederacją. Przeciętnemu Polakowi stan ten kojarzy się z kowbojami i bydłem, z wolnością posiadania broni oraz z ropą naftową. Położony na południu kraju nad Zatoką Meksykańską, ze względu na bardzo bogate źródła ropy naftowej, gazu ziemnego i łupkowego, Teksas należy do najbogatszych stanów USA. W Kongresie Stanu Teksas zdecydowaną większość mają Republikanie, skutkiem czego obowiązuje tu wolność gospodarcza, kara śmierci oraz bardzo niskie podatki. Ponieważ od dziecka interesowały mnie westerny i kultura tzw. Dzikiego Zachodu, postanowiłem odwiedzić ten oryginalny stan.
Poprzednią część mojej opowieści o Teksasie znajdziesz tutaj.
Skąd się bierze bogactwo Teksasu
Teksas niewątpliwie mógłby być niepodległym i samowystarczalnym państwem, gdyż obok olbrzymich farm kojarzonych z tym stanem posiada bardzo wiele surowców naturalnych, w tym przede wszystkim ropę naftową, gaz ziemny czy łupkowy oraz bardzo wysoko rozwinięty przemysł w kluczowych dziedzinach gospodarki. Można to zaobserwować podróżując samochodem po tym stanie, gdyż spotkać można tu liczne rafinerie, zarówno lądowe, jak też i morskie na obszarze Zatoki Meksykańskiej. Z czysto estetycznego punktu widzenia nie jest to piękny widok, ale z drugiej strony decyduje to o sile tutejszej gospodarki oraz o bogactwie tego stanu. Ponadto – po opuszczeniu okolic przemysłowych – ze względu na olbrzymią powierzchnię Teksasu górują tu wielkie farmy oraz rancza, na których właściciele hodują setki sztuk bydła i różnych innych zwierząt albo uprawiają zboża, kukurydzę, czy bawełnę.

Galveston
Niecałe 80 kilometrów na południowy-wschód od Houston leży wyspa Galveston (Galveston Island), na której kluczową rolę odgrywa miasto o tej samej nazwie. Jest ono popularnym kurortem turystycznym i idealnym miejscem na weekendowe wypady dla mieszkańców Houston, a także dawną stolicą Teksasu. Dotrzeć stamtąd można samochodem w nieco ponad godzinę przejeżdżając z kontynentu amerykańskiego bardzo długim mostem albo drogą morską. Zwiedzanie wyspy rozpocząłem od Moody Gardens – głównego centrum rozrywki dla odwiedzających. Miejsce to było położone wśród egzotycznych palm i składało się z nowoczesnego białego budynku obok którego stała ogromna piramida skonstruowana ze szkła koloru turkusowego. Na terenie Moody Gardens – obok pięknych, zielonych ogrodów z widokiem na morze, idealnych do spacerowania lub wypoczynku – znajdowały się tu liczne atrakcje dla dzieci i dorosłych, takie jak np. las deszczowy, akwarium, teatr, muzeum, czy też trójwymiarowe kino.

Następnie udałem się do niezwykle oryginalnego muzeum ropy naftowej znajdującego się na dawnej platformie wiertniczej o nazwie Ocean Star, służącej do tzw. wiercenia przybrzeżnego z platform ustawionych na szelfie kontynentalnym – (Ocean Star Offshore Drilling Rig & Museum). Aby wejść do metalowej platformy wiertniczej koloru szarego usytuowanej na wodzie musiałem przejść przez żelazny mostek. Miałem wówczas okazję obejrzeć tę platformę z zewnątrz i znajdujące się na niej liczne urządzenia i maszyny służące do wydobywania ropy, a także wieżę wiertniczą. Z pokładu widoczne były okoliczne czynne rafinerie morskie, a zatem krajobraz był raczej przygnębiający, ale trzeba mieć na uwadze, że jest to też element współczesnego Teksasu. Następnie zszedłem pod pokład, gdzie znajdowały się niewielkie kajuty pracowników branży wydobywczej – ukazujące ich życie codzienne, a także liczne modele morskich platform wiertniczych. Po opuszczeniu tego muzeum postanowiłem na krótko opuścić wyspę Galveston i udałem się do portu promowego. Pomiędzy wyspą a stałym lądem regularnie kursują bowiem darmowe promy (ang. ferry) przewożące zarówno ludzi, jak też i samochody – na koszt stanu Teksas. Mniej więcej co godzinę z portu przy ul. Promowej (Ferry Road) na tej wyspie kursuje jeden z dwóch promów w kierunku Półwyspu Bolivar, a następnie wraca z powrotem na Wyspę Galveston. Ja wsiadłem do promu o nazwie „Robert H. Dedman”, na którym zmieściło się kilkadziesiąt dużych pick-upów, samochodów terenowych i innych pojazdów, a oprócz tego mnóstwo ludzi. Podczas rejsu pogoda była słoneczna, minęliśmy kilka olbrzymich statków i tankowców, w tym m.in. „Stolt Tankers”, „Tokyo Marine” i „Maran Atlas”. Po dopłynięciu na Półwysep Bolivar prom opuściły wszystkie pojazdy i ludzie, a następnie wjechały na niego nowe samochody, które tym udawały się w kierunku Galveston. Ja jednak nie wysiadłem, zostałem na promie i wróciłem do punktu wyjścia.

Potem udałem się wzdłuż tej wyspy na wycieczkę samochodem. Wyspa Galveston jest długa, ale wąska i liczy około 120 km2. Po prowadzącej wzdłuż wybrzeża drodze mijałem egzotyczne palmy, hotele, domki i słynną plażę Jamaica Beach. Ostatecznie zatrzymałem się w oryginalnej willowej dzielnicy przy ul. Spanish Main, gdzie nocowałem. Dzielnica była wyjątkowa z tego względu, że znajdujące się tu nowoczesne domy i wille zbudowane zostały bezpośrednio przy sieci kanałów wychodzących na zatokę, zaś do każdej posesji z jednej strony można było dojechać samochodem, zaś z drugiej – motorówką lub inną niewielką łodzią. Przypominało to w pewnym sensie nowoczesną Wenecję. Następnego dnia udałem się z właścicielami posesji motorówką w kilkugodzinny rejs. Najpierw płynęliśmy powoli po sieci kanałów i kierowaliśmy się na szerokie wody. Po drodze mijaliśmy po kolei różne domki, z których każdy dysponował własną mini-mariną przy której zacumowana była zwykle jakaś łódź lub motorówka. Po wypłynięciu na Zatokę Meksykańską motorówka mogła nabrać mocy i rozwinąć prędkość. Pogoda była znakomita, słońce znajdowało się u szczytu nieba i wspaniale ogrzewało nas swoimi promieniami, a wiatr przy tej prędkości wiał nam we włosy. Przez pewien czas prowadziłem motorówkę i oddaliłem się na dosyć sporą odległość od wyspy, dzięki czemu można ją było podziwiać jej piękno z dalszej perspektywy.

Rancho
Ranczo (z hiszp. rancho) to najczęściej spotykany model gospodarstwa rolnego na terytorium stanu Teksas. Najczęściej hoduje się tam bydło na wołowinę, aczkolwiek na ranczo właściciele hodują też różne inne zwierzęta, np. bizony, kozy, owce, a nawet zwierzęta z innych kontynentów. Osobiście widziałem np. ranczo specjalizujące się w zwierzętach afrykańskich takich jak zebry i żyrafy – prawdopodobnie w celach łowieckich. Odwiedziłem też ranczo, na którym hodowano bizony, których mięso kosztowało około 70 dolarów za kilogram. Zwierzęta te były ogromne i już z daleka budziły mój respekt. Zbliżyłem się jednak na odległość kilku metrów do pasącego się stada bizonów, które spokojnie gryzły jasnozieloną trawę, gdyż bardzo ciekawiły mnie te niesamowite zwierzęta. Miały one piękne brązowe futro, zakrzywione do góry rogi, duże ciemne oczy oraz średniej długości ogony. Samce były większe i potężniejsze od samic, które jednak przewyższały wzrostem i masą ciała polskie krowy. Moją szczególną uwagę przykuł jednak mały bizonek o jasnobrązowej maści, wielkości naszej dorosłej świni, który nie miał jeszcze rogów i przytulał się do swojej mamy.

Zwykle obszar takiego rancza to olbrzymie terytorium, często liczące kilkanaście, kilkadziesiąt, czy też kilkaset akrów (1 akr to ponad 0,4 hektara). W takiej właśnie kulturze rolniczej wykształcili się kowboje (z ang. cowboy, cow – krowa, boy-chłopiec), którzy do perfekcji opanowali sztukę jazdy konno oraz posługiwania się lassem. Specjalne siodła – różniące się wyglądem od naszych polskich – dostosowane są do pracy z bydłem. Nierzadko zdarza się tak, że mieszkańcy Teksasu – po zakończeniu intelektualnej pracy w jednej z korporacji w Houston, Dallas, czy też San Antonio w charakterze prezesa, doktora, czy też adwokata – po powrocie na własne rancho ubierają się w strój kowboja i – zamiast zasiąść przed komputerem czy też dobrą książką – spędzają swój czas wolny przy krowach, które pasą się setkami na ich ziemi.

Innego dnia miałem przyjemność spędzić dużo czasu na wielkim, liczącym kilkaset akrów ranczo, specjalizującym się w hodowli bydła. Położone ono było na wzgórzu, na którym jego właściciele zbudowali długi jednokondygnacyjny dom. Dookoła wszędzie rosła trawa, zaś na obszarze rancza chodziło sobie swobodnie kilkaset sztuk bydła. Ponadto, w oddali położony był staw, z którego zwierzęta piły wodę. Na pierwszy rzut oka widać było, że pasąca się tam rasa w sposób istotny różniła się od naszych, polskich krów. Z reguły były one całe czarne lub mocno ciemnobrązowe. Wśród nich zwrócił moją uwagę jeden osobnik, który mimo brązowego umaszczenia miał całkowicie białą głowę – z daleka przypominającą maskę. Po obejrzeniu rancza właściciele zaprosili mnie na znakomite steki wołowe – najlepsze jakie miałem okazję jeść w życiu.
Aukcja bydła
Podczas pobytu w Teksasie miałem okazję zobaczyć aukcję bydła w miejscowości Columbus (Columbus Livestock Co.). W niepozornym z zewnątrz budynku znajdowało się specjalne miejsce przypominające małe koloseum, w którego centralnym punkcie przechodziły za kratami setki krowy, które były przedmiotem licytacji. Biorący udział w aukcji farmerzy w pięknych kapeluszach siedzieli na krzesełkach i licytowali poszczególne osobniki, które po kolei były prezentowane uczestnikom wydarzenia. Aukcję prowadził kowboj w czarnym kapeluszu siedzący u szczytu sceny, który przeszkolony został do bardzo szybkiego mówienia, dzięki czemu licytacja przebiegała bardzo sprawnie. „Czterysta dolarów po raz pierwszy, czterysta dolarów po raz drugi, czterysta dolarów po raz trzeci – samiec został sprzedany temu Gentelmenowi siedzącemu w drugim rzędzie”. Podczas tej licytacji zobaczyłem tak wiele odmian bydła, że do tej pory nigdy nawet nie przypuszczałem, że zwierzęta te mogą być aż tak zróżnicowane. Największą popularnością cieszyły się zwierzęta rasy Longhorn (z ang. długi róg), które posiadały bardzo długie i zakrzywione do góry rogi, dzięki czemu wyglądały one bardzo groźnie i wzbudzały respekt. Po aukcji nowi właściciele zabierali swoimi pick-upami świeżo zakupione osobniki do przyczep albo podjeżdżali specjalnymi pojazdami przystosowanymi do przewozu bydła. Tego dnia sprzedano na licytacji łącznie kilkaset sztuk tych zwierząt.

Na temat prawa i gospodarki w Teksasie napisałem osobny artykuł, który przeczytasz tutaj.
Jeżeli podoba Ci się idea niniejszego bloga to proszę o jego udostępnienie, polubienie lub skomentowanie – dzięki temu ma on szanse dotarcia do szerszego kręgu odbiorów, a być może wśród nich są osoby, które bardzo potrzebują zawartych w nim informacji. Polecam także zapisanie się na mojego Newslettera – wtedy nie umknie Ci żaden odcinek tego bloga, a także polubienie mnie na Facebook-u i Instagramie.
Copyright © 2020-2024 Rafael del Viaje
Pingback: Teksas – Kraina kowbojów i ropy naftowej – cz.1 - Rafael del Viaje