Przejdź do treści

Podróże ku wolności

Polska, kraj który nienawidzi kierowców

    Bycie kierowcą w Polsce to jak uczestniczenie w ekstremalnym teleturnieju. Czy uda ci się ominąć fotoradar? Czy znajdziesz wolne miejsce parkingowe, zanim skończy się benzyna, za którą musiałeś zapłacić krocie? Czy zdążysz przejechać przez miasto szybciej niż pieszy? Jeśli odpowiedziałeś „nie”, to spokojnie – nie jesteś sam.

    Być może więc także i Ty czujesz, że jako kierowca jesteś traktowany jak obywatel drugiej kategorii? Być może więc również masz takie wrażenie, iż w Polsce zamiast ułatwiać życie kierowcom, państwo robi wszystko, by było ono coraz trudniejsze?

    Uważam, że są to problemy, który dotyczy nie tylko kierowców, ale wszystkich, którzy cenią sobie wolność oraz prawo do swobodnego przemieszczania się.

    Bo posiadanie samochodu daje ludziom ogromną wolność. Dzięki temu mogą oni w wybranym przez siebie momencie wsiąść do niego i pojechać tam, dokąd chcą. I nie są przy tym uzależnieni od drugiej osoby lub też od jakiegoś rozkładu jazdy autobusów czy pociągów.

    Jako osoba, która odwiedziła już „kilka” różnych państw po tej i tamtej stronie globusa, mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że tak ogromna wrogość wobec kierowców nie jest czymś typowym na świecie. Wręcz przeciwnie – to szczególnie „nasza specjalność”. Bo Polska, niestety, jest krajem, który nienawidzi kierowców.

    Dlatego też w tym odcinku pokażę Ci, jak państwo stopniowo odbiera kierowcom ich prawa, traktując ich albo jako łatwe źródło wpływów do budżetu, albo też jako przeszkodę do usunięcia.


    1) Policja nastawiona na wystawienie jak największej ilości mandatów

    W wielu państwach na świecie celem działań policji drogowej jest dbanie o bezpieczeństwo na drogach.

    Ale nie w Polsce. Polska policja drogowa coraz częściej sprawia bowiem wrażenie, że jej priorytetem wcale nie jest porządek na szosach, lecz maksymalizacja liczby wystawionych mandatów. Czyli zwiększenie dochodów Skarbu Państwa, a zatem cel stricte fiskalny.

    Mogę podać tu kilka często spotykanych przykładów. Kontrole prędkości w miejscach, gdzie ograniczenia są absurdalne i nijak mają się do rzeczywistości – puste, szerokie drogi z nagłym limitem 40 km/h, idealne na „polowanie” na kierowców. Albo też ustawianie patroli tuż za znakiem ograniczenia prędkości, zanim kierowca zdąży bezpiecznie wytracić tempo jazdy. Do tego dochodzą niekończące się „standardowe” kontrole dokumentów, które niewiele mają wspólnego z poprawą bezpieczeństwa, ale skutecznie wypełniają statystyki. W efekcie zamiast realnej prewencji, mamy system karania za przewidywalne błędy, który bardziej przypomina dochodowy biznes Skarbu Państwa niż realną troskę o życie i zdrowie uczestników ruchu.

    Takie mechanizmy działania polskiej policji zostały ujawnione w mediach już dobre kilka lat temu. Okazało się wtedy, że o ile policjanci z prawnego punktu widzenia mogli stosować np. pouczenia wobec kierowców, to zazwyczaj komendanci jednostek policji zabraniali podwładnym takich praktyk. Każde wykroczenie musiało bowiem kończyć się mandatem lub wnioskiem do sądu. Niestosowanie się do tego typu rozkazów było uznane za działanie wbrew przełożonemu, a to z kolei ciągnęło za sobą szereg konsekwencji karnych i dyscyplinarnych wobec policjanta.

    Ponadto, funkcjonariuszom, którzy nie wystawili mandatów kierowcom złapanym za pomocą radaru, mogło grozić nawet zwolnienie, bo – jak uważa się w Policji – psują oni „statystykę”.

    Problem leży zatem także i w mentalności naszego państwa, które traktuje obywateli jak „dojne krowy”.


    2) Tragiczny system autostrad w Polsce

    Polska ma najgorszy system autostrad w Europie. I do tego najdroższy.

    Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim, powinien on być jednolity w całym państwie, co oznacza, że powinny tu panować identyczne zasady na obszarze całego kraju.

    Tymczasem w Polsce istnieją odcinki autostrad zarządzane przez rozmaite prywatne firmy (tzw. odcinki koncesyjne) oraz odcinki państwowe. Dlatego też koszty podróży takimi fragmentami dróg mogą być diametralnie różne.

    Ponadto, niektóre odcinki autostrad są płatne, a inne darmowe (co przecież oznacza, że płacimy za nie wszyscy, tyle że w podatkach).

    Co gorsza, na każdym płatnym odcinku autostrady może obowiązywać inny system poboru opłat od kierowców, np. płatności gotówkowe przy bramkach, system do poboru opłat elektronicznych e-TOLL, itp.

    Przypomina mi to cła i myta, które były pobierane w średniowieczu od wędrujących przez poszczególne ziemie i miasta – istna mozaika i kompletny bajzel. Cudzoziemiec odwiedzający nasz kraj na pewno nie jest w stanie łatwo się w tym wszystkim połapać.

    Osobiście jestem przeciwnikiem pobierania opłat za bramki na autostradzie (bo niepotrzebnie spowalniają one ruch) oraz systemów opłat elektronicznych typu e-TOLL (bo rozmaite cyfrowe systemu służą też do śledzenia obywateli – patrz artykuł pt. „Cyfrowe państwo = totalitarne państwo?”).

    Jeśli już autostrady miałyby być w Polsce płatne, to zdecydowanie bardziej skłaniałbym się ku systemowi płatności za autostrady panującemu w Czechach, gdzie po prostu obowiązuje system tzw. winiet. Jest on prosty i tani, a przede wszystkim – nie generuje on kolejek na bramkach.

    Do 2021 r. każdy samochód wjeżdżający na płatną drogę w Czechach musiał mieć przyklejoną winietę na przedniej szybie pojazdu, którą kupowało się na stacji benzynowej, a która potwierdzała wniesienie wymaganej opłaty. Natomiast od 2022 roku obowiązują tu elektroniczne winiety, które można nabyć przez internet, a które otrzymuje się na swoją skrzynkę mailową.

    Przede wszystkim jednak, system w Czechach jest bardzo tani – cena winiety 10-dniowej dla samochodu osobowego wynosi 290 CZK (około 47 zł), a na 30 dni – 460 CZK (około 74 zł). Tymczasem w Polsce tylko za jeden jedyny przejazd odcinkiem autostrady A4 z Katowic do Krakowa kierowca musi zapłacić 32 zł, zaś odcinek A2 Poznań-Konin kosztuje aż 68 złotych (co jest najdroższą autostradą w Europie). Paranoja.

    Nie miałbym zatem nic przeciwko temu, aby w Polsce wprowadzono podobny system (i ceny za autostrady) jak w Czechach.

    Przede wszystkim jednak uważam, że jazda autostradą nie powinna być jakimś „luksusem”, lecz przejazd nią powinien być dla kierowców aut osobowych bezpłatny, a ściślej mówiąc – rozsądnie wliczony w koszt paliwa. Natomiast za przejazd autostradą powinny ewentualnie płacić zagraniczne TIR-y (np. na podstawie zakupionej 10-dniowej winiety), bo to one najbardziej niszczą drogi.

    3) Politycy uchwalający absurdalne przepisy drogowe

    Od ponad 30 lat nasze władze tworzą mnóstwo niedorzecznych i pozbawionych sensu przepisów, które ewidentnie uderzają w obywateli. Dobrym przykładem są tu polskie przepisy drogowe.

    Są one pełne absurdów, gdyż zamiast poprawiać bezpieczeństwo, utrudniają życie kierowcom, spowalniają płynność ruchu, a nierzadko prowadzą nawet do niebezpiecznych sytuacji.

    Przykład? Do niedawna w nocy (w godzinach od 23.00 do 5.00 rano) w terenie zabudowanym dozwolona była prędkość 60 km/h. I było to bardzo dobre rozwiązanie, gdyż ruch o tej porze był znikomy, zaś ograniczenie prędkości w tym czasie prowadziłoby jedynie do bezsensownego spowolnienia czasu podróży.

    Ale naszym „genialnym” politykom to jednak przeszkadzało. Bez żadnej podstawy ku temu – ani też jakiegokolwiek racjonalnego uzasadnienia – postanowili oni to zmienić. Dlatego też obniżono dozwoloną prędkość w terenie zabudowanym w godzinach od 23.00 do 5.00 do 50 km/h.

    Nie przeprowadzono przy tym żadnych badań naukowych, które wskazywałyby, że prędkość 60 km/h w godzinach nocnym powoduje jakiekolwiek zagrożenie dla bezpieczeństwa ruchu drogowego. Po prostu jakiś „genialny urzędas” zza biurka tak wymyślił, dzięki czemu także w nocy auta muszą się ślimaczyć po naszych drogach.

    Ponadto, po wejściu w życie tych przepisów, przekraczając dozwoloną prędkość w nocy, można po prostu dostać wyższy mandat. O ile bowiem wcześniej jazda 80 km/h oznaczała – przy braku ograniczeń wyrażanych znakami – przekroczenie o 20 km/h, to po tej zmianie jazda z tą prędkością stała się już przekroczeniem o 30 km/h, a zatem karanym wyższym mandatem.

    Na marginesie dodam, iż moim zdaniem dozwolona prędkość w terenie zabudowanym powinna wynosić 60 km/h, i to przez całą dobę. Jest to bowiem bezpieczna szybkość w mieście, a jednocześnie pozwalająca na płynny ruch i obniżająca liczbę korków.

    Problem nie leży bowiem w tym, że kierowcy – zamiast 50 km/h – jechali z prędkością 60 km/h, ale w tym, że jechali oni znacznie, znacznie szybciej niż wcześniejsze 60 km/h. Uważam więc, że powinniśmy w Polsce pozwolić na jazdę z prędkością 60 km/h przez całą dobę, a jedynie konsekwentnie karać tych kierowców, którzy jeżdżą szybciej.

    Tego typu absurdalne przepisy nie tylko frustrują, ale i pokazują, że w polskim prawie kierowca często nie jest traktowany jako odpowiedzialny uczestnik ruchu, lecz jako potencjalny winowajca, którego trzeba kontrolować i karać na każdym kroku.

    4) Nonsensownie stawiane znaki drogowe

    Czym innym jest absurdalne prawo, a czymś zupełnie innym jest jego stosowanie w praktyce. Chodzi mi tu przede wszystkim o stawianie znaków drogowych przez władze lokalne. Mam tu na myśli dwa rodzaje sytuacji.

    Po pierwsze, często bowiem znaki drogowe stawiane są bezmyślnie w takich miejscach, w których ich w ogóle nie powinno ich być. W takich wypadkach mamy do czynienia z niepotrzebną nadgorliwością władz. Dobrym przykładem jest nałożenie na kierowców obowiązku zatrzymania się przed znakiem „STOP” w miejscu, gdzie widoczność jest doskonała, a droga raczej pusta. Powoduje to jedynie konieczność bezsensownego hamowania tam, gdzie zdrowy rozsądek kazałby jechać płynnie. A i Policja może w takich miejscach „nałapać” sporo mandatów.

    A po drugie, być może znak drogowy byłby tu potrzebny, ale niekoniecznie musi on wprowadzać aż tak surowe ograniczenie lub zakaz. Dobrym przykładem jest tu wprowadzenie nieprzemyślanego ograniczenia prędkości (np. 30 km/h) na szerokiej drodze, gdzie nie zamieszkują ludzie, a naturalna prędkość ruchu jest znacznie wyższa.

    5) Absurdalna polityka samorządów – rugowanie samochodów z miast

    Kolejnym coraz większym problemem dla milionów kierowców w Polsce jest absurdalna polityka samorządów, a szczególnie większych aglomeracji, która ma na celu rugowanie samochodów z tych miejscowości.

    W pierwszej kolejności zwrócę uwagę na ograniczanie dostępu do centrów miast, np. poprzez wprowadzanie coraz wyższych opłat za parkowanie, zakazów wjazdu oraz celową likwidację miejsc parkingowych. Wiele miejscowości – zamiast budować parkingi – celowo zmniejsza ich liczbę, zmuszając kierowców do szukania alternatyw względem samochodu.

    Towarzyszy temu nachalna i bezmyślna propaganda antysamochodowa, kładąca nacisk na komunikację miejską i rowery przy jednoczesnym utrudnianiu życia tym, którzy muszą korzystać z auta.

    A pamiętajmy, że w XXI wieku samochód nie jest jakimś luksusem, lecz po prostu koniecznością. Dla wielu osób – często mieszkających na wsi lub w małym miasteczku – jest to praktycznie jedyna możliwość dojazdu do pracy, szpitala, czy też szkoły.

    W ten sposób bardzo szybko zmierzamy w kierunku modelu panującego w takim kraju jak Holandia, gdzie wszyscy jeżdżą na rowerze, gdzie masowo likwiduje się miejsca parkingowe, gdzie zwęża się drogi i gdzie robi się wszystko, aby nie dało się normalnie jeździć samochodem.

    Odrębną i całkowicie skandaliczną sprawą jest tworzenie tzw. stref czystego transportu. O co chodzi?Otóż w celu wyrzucenia właścicieli starszych aut spalinowych uchwalane są przez władze miast tzw. strefy czystego transportu. Jest to wydzielony obszar, po którym mogą poruszać się wyłącznie pojazdy spełniające wyśrubowane normy emisji spalin (tzw. normy Euro, które są powiązane z datą produkcji pojazdu). Niestety, powoli stają się one rzeczywistością w takich miastach jak np. Kraków, Warszawa, czy też Wrocław.

    Wynikają one z przepisów tzw. Zielonego Ładu, które zostały uchwalone na obszarze Unii Europejskiej, a którego polskie władze – mimo takiej możliwości – nie zawetowały. Na ten temat przeczytasz więcej w artykule pt. „NIE dla przymusu samochodów elektrycznych. 15 powodów, dlaczego zakaz samochodów spalinowych jest arcygroźny?”.

    Wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, że problem ten nie dotyczy tylko tzw. wielkich aglomeracji. Otóż według znowelizowanej niedawno ustawy z dnia 11 stycznia 2018r. o elektromobilności i paliwach alternatywnych – w miastach, w których liczba mieszkańców jest większa niż 100 tys. zostanie obligatoryjnie wprowadzony obowiązek ustanawiania stref czystego transportu, w przypadku przekroczenia poziomu dwutlenku azotu (NO2) dopuszczalnego w powietrzu. Oczywiście normy te będą określone na tak niskim poziomie, że większość takich miejscowości i tak będzie musiała je wprowadzić.

    W praktyce oznacza to, że nawet w takich średniej wielkości miastach jak np. Rybnik, Opole, Włocławek, czy też Olsztyn, pod swój blok nie będzie mógł podjechać emerytowany właściciel Fiata Seicento z 2000 roku o pojemności 899 cm³, ale już będzie mógł to uczynić posiadacz potężnego Mercedesa GLA z 2021 roku o pojemności 4.000 cm³.

    6) Kierowca jako „dojna krowa”

    Państwo polskie nie traktuje kierowców jak normalnych, pełnoprawnych obywateli, ale jak przysłowiowe „dojne krowy”. Dlatego też stara się wycisnąć z nich tak dużo pieniędzy, ile się tylko da. Jak zatem nasze państwo „łupi” kierowców?

    Przede wszystkim, poprzez rozmaite podatki i opłaty. Z tego też powodu mamy tak wysokie ceny paliwa, akcyzę, czy też podatek od środków transportu. Przykładowo, gdyby nie ukryte ceny należności publicznoprawnych w cenie benzyny, to jeden litr kosztowałby prawdopodobnie około 2 złotych.

    Poza tym, mamy także różne inne obowiązkowe koszty, opłaty i opresyjne przepisy, np. opłaty za wydanie dowodu rejestracyjnego, tablic, prawa jazdy, koszty badań technicznych, czy też ubezpieczeń obowiązkowych (które w ostatnich latach ogromnie wzrosły).

    Oczywiście nie można także zapominać o bardzo opresyjnym systemie drogowych fotoradarów i mandatów, który – jak już wcześniej wspominałem – bardziej nastawiony jest na zarabianie niż na poprawę bezpieczeństwa.

    7) Pieszy jako „święta krowa”, która za nic nie odpowiada

    Oczywiście,zdaję sobie sprawę z tego, że piesi są stroną słabszą i dlatego przepisy powinny ich w pewien sposób uprzywilejować. W wypadkach drogowych ponoszą oni bowiem najbardziej dotkliwe konsekwencje ze względu na brak mechanicznych zabezpieczeń w stosunku do samochodów.

    Nie można jednak zapominać tego, że są oni też normalnymi uczestnikami ruchu na drogach, a zatem na nich też powinien spoczywać pewien stopień odpowiedzialności (choć naturalnie nieco mniejszy).

    Tymczasem niedawno uchwalone w Polsce przepisy dały bezwzględne pierwszeństwo pieszym nie tylko na pasach, lecz także i przy przejściach (przed pasami), a jednocześnie w praktyce prawie całkowicie zwolniły ich z jakiejkolwiek odpowiedzialności. To kierowca praktycznie zawsze ma odpowiadać za wypadek, z małymi wyjątkami. Tak być nie powinno, ale de facto tak jest prawie w każdej sprawie sądowej.

    Oczywistym skutkiem uchwalonych przepisów jest całkowite uśpienie czujności pieszych, którzy coraz bardziej nierozważnie i bezmyślnie wchodzą na jezdnię. Czasami nawet wbiegają na pasy bez rozglądania się i upewnienia czy nie nadjeżdża auto. Co gorsza, bardzo często piesi stoją blisko pasów, bez zamiaru przejścia na drugą stronę ulicy. Wielu z nich myśli, że zawsze ma bezwzględne pierwszeństwo, co nie do końca jest prawdą. Ponadto, sam fakt, że pieszy ma pierwszeństwo wcale nie oznacza tego, że powinien całkowicie zatracić swój instynkt samozachowawczy.

    Dlatego też sugerowałbym polskim władzom następujące rozwiązanie ustawodawcze: Otóż aby mieć pierwszeństwo na pasach, pieszy powinien za każdym razem wcześniej podnieść rękę w górę, aby zasygnalizować kierowcy swój zamiar wejścia na jezdnię. Podniesienie ręki byłoby więc wyraźnym sygnałem dla kierowcy, że musi się zatrzymać. Natomiast jeśli pieszy chciałby przepuścić kierowcę albo też w ogóle nie miałby zamiaru wchodzić na jezdnię, to powinien dwa razy machnąć ręką do kierowcy wskazując mu, że ten może spokojnie jechać dalej i nie musi się zatrzymywać.

    Moim zdaniem, byłoby to bardzo mądre i praktyczne rozwiązanie, które istotnie zwiększyłoby bezpieczeństwo pieszych, a jednocześnie niepotrzebnie nie tamowałoby ruchu kierowcom.

    Podsumowanie

    Reasumując, w mojej opinii Polska jest krajem, który nienawidzi kierowców, co widać codziennie na każdym kroku. Kierowcy, którzy przecież nie są jednolitą grupą polityczną i mają bardzo zróżnicowane poglądy, są traktowani przez państwo jak wróg numer jeden. Nie chodzi przy tym o ekologię czy bezpieczeństwo, lecz przede wszystkim o kontrolę i pieniądze.

    Dlatego też uważam, że nie możemy w tej sprawie milczeć. Powinniśmy zdecydowanie zaprotestować przeciwko takim praktykom i nagłaśniać ten problem. Nie dajmy się oszukać propagandzie polityków. Nie głosujmy na tych, którzy chcą dalej ograniczać nasze prawa– sprawdzajmy programy wyborcze pod kątem polityki wobec kierowców. Bądźmy świadomymi obywatelami – im więcej osób zrozumie ten problem, tym trudniej będzie rządzącym przeforsować kolejne restrykcje.

    To tyle na dzisiaj. Jeśli uważasz, że ten temat jest ważny, podziel się tym odcinkiem, skomentuj go i odwiedzaj częściej mojego bloga pt. „Podróże ku wolności”.

    Postaw mi kawę

    Na zakończenie mam do Ciebie prośbę. W prowadzenie tego bloga i podcastu wkładam sporo serca i czasu. Treści te są dostępne za darmo, a przygotowując je zazwyczaj popijam kawę (uwielbiam kawę!). Jeśli uważasz je za wartościowe, a chcesz wesprzeć moją działalność w internecie, to… możesz mi postawić wirtualną kawę!

    Odbywa się to za pomocą platformy Buy coffee.to.

    Szczegóły znajdziesz w linku poniżej.

    Postaw mi kawę na buycoffee.to

    Klikając w ten link przejdziesz do mojego profilu, gdzie w prosty sposób możesz postawić mi kawę.

    Jeżeli podoba Ci się idea tego bloga i podcastu to proszę Cię o jego udostępnienie, polubienie lub skomentowanie – dzięki temu ma on szanse dotarcia do szerszego kręgu odbiorów, a być może wśród nich są osoby, które bardzo potrzebują zawartych w nim informacji. Polecam także zapisanie się na mojego Newslettera – wtedy nie umknie Ci żaden odcinek tego bloga, a także polubienie mnie na Facebook-u i Instagramie.

    Copyright © 2025 Rafael del Viaje

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *